Najnowsze wpisy


przyjaciele
13 grudnia 2021, 16:59

Ostatnio doszłam do pewnych wniosków - im więcej męczy Cię problemów tym bardziej stajesz się uciążliwy dla ludzi. Kiedy jesteś wesoły, masz dobry humor, otacza Cię pozytywna aura, potrafisz rozbawić to jesteś spoko. Fajnie jest się z Tobą widywać, spędzać czas na głupich rozmowach. Ale w momencie gdy jebie Ci się w życiu to automatycznie zostajesz odcięty. Dlaczego? Bo tak jest łatwiej. Po co przejmować się innymi. Po co się starać.

 

Znowu nie mogę spać. Boli mnie każdy mięsień, czuję ucisk w żołądku. Jestem sparaliżowana myślami. Potrzebuję ludzi obok. Jedna osoba totalnie to rozumie i bardzo mnie wspiera mimo tego, że sama ma ogrom na głowie i swoje problemy. Pisze, dzwoni, wyciąga mnie z domu i naprawdę mi to pomaga. Szkoda tylko, że osoba na której wsparciu najbardziej mi zależy ma na mnie totalnie wyjebane i przez to czuję się jeszcze gorzej. Byłoby inaczej, gdyby ta osoba nie wiedziała, że jest mi ciężko, że jej potrzebuję. Jednak ta osoba o tym wie i totalnie to po niej spływa. To boli.

Znowu to samo
06 października 2021, 20:09

Nie wiem co jest gorsze - wieczne poczucie bycia samotnym czy faktycznie bycie samotnym. Poczucie bycia samotnym jest wtedy, gdy otaczają nas inni ludzie, a my wciąż czujemy, że nikogo tak naprawdę nie mamy. Bycie prawdziwie samotnym wydaje się lepsze, ponieważ z góry wiemy, że nie mamy na kogo liczyć i nie czujemy rozgoryczenia, żalu i tęsknoty - bo po prostu nie ma za kim. Nic i nikt nie może nas wtedy rozczarować, nie mamy do kogo wołać o pomoc, jesteśmy zdani na siebie.

Ja ostatnio czuję się bardzo samotna. Jeszcze kilka lat temu nie przypuszczałabym, że poczucie opuszczenia przez innych ludzi potrafi być aż tak bolesne. A najbardziej boli, gdy czujemy się opuszczeni przez ludzi, których najbardziej kochamy i oddajemy im całe serce. Powoli mam tego dość. Najchętniej odcięłabym się od wszystkich i po prostu zgniła.

Kiedyś
23 maja 2021, 22:19

Kiedyś życie wydawało się kusząco proste. Bez dylematów i nagłych tragedii. Jak trwanie w półśnie, gdy nic nie ma większego znaczenia. Gdybym miała zdefiniować to "kiedyś" to byłby to moje życie ponad 10 lat temu. I wszystkie "przerwy na szczęście" w przeciągu tych ostatnich 10 lat.

Gdzie widzę siebie za kolejnych 10 lat? Najgorsze jest to, że nie wiem. Nie widzę przyszłości. Czarna dziura w moim sercu chce mnie wciągnąć, chce mnie zassać.

Dużo rzeczy wydaje mi się niemożliwych do osiągnięcia. Chciałabym też dużo rzeczy zrobić, ale kiedy przyjdzie co do czego to...po prostu się blokuję. I nie chodzi tu tylko o ważne rzeczy. Chciałam dzisiaj założyć słuchawki i po prostu wyjść z domu. Pooddychać świeżym powietrzem. Koniec końców nie wyszłam. Znalazłam milion powodów, aby tego nie robić.

Brakuje mi wsparcia. Czuję się strasznie samotna.

 

 

 

https://www.youtube.com/watch?v=qKtOTt1VpZI

Inni ludzie
22 marca 2021, 23:26

Osoba aspołeczna nie chce towarzystwa, nie potrzebuje kontaktów z innymi, nie jest nieśmiała czy lękowa, po prostu nie chce przebywać wśród ludzi; potrzebuje dużo przestrzeni emocjonalnej i fizycznej. Bywa nieprzyjemna czy wredna, gdy czuje się przymuszana do interakcji społecznych.

Zawsze mówiłam, że jestem aspołeczna. Pierdolenie.

Prawda jest taka, że nawet lubię ludzi. Czasem brakuje mi kontaktu z innymi, ale nie potrafię wyjść ze swojej strefy komfortu. Często gdy poznaję nowych ludzi to praktycznie się nie odzywam. Mówię, że lubię po prostu słuchać - kolejne pierdolenie. Tak naprawdę przez nienawiść do samej siebie boję się odzywać przy obcych ludziach. Boję się tego, co mogą sobie o mnie pomyśleć. Boję się, że znowu powiem coś, czego będę żałować. Nie chce taka być.

Pomaganie
20 lutego 2021, 11:03

Jak to jest, że człowiek sam sobie nie potrafi pomóc i najlepszym lekarstwem jest pomaganie innym?

A co jeśli pomoc, którą oferujesz jest niewystarczająca?

Kocham pomagać, nawet jeśli chodzi o największą pierdołę. Bo nie myślę wtedy o swoich problemach. Cieszę się, że jestem dla kogoś ważna, że jestem potrzebna. Ostatnio zauważyłam, że moje starania są niewystarczające. Wydaje mi się, iż każda próba niesionej przeze mnie pomocy jest po prostu chujowa. Ciągle jest mało, ciągle jest źle. Inni zapewniają mnie, że zrobiłam coś dobrze, że bardzo im pomogłam, ale ja czuję, że to stek bzdur. 

Chce dawać całą siebie ludziom, których kocham. Nie chcę im mówić o moich problemach, bo wiem, że mają wystarczająco swoich. Nie chcę być ciężarem, chcę być ważna. 

Mój najlepszy przyjaciel ma dużo na głowie. Czasem widzę, że niektóre rzeczy go przerastają. Dużo rzeczy go denerwuje i jest chodzącym kłębkiem nerwów. Nie wiem jak mu pomóc, a naprawdę bym chciała. Najgorszy jest moment, kiedy rozmawiamy i śmiejemy się z czegoś, a jego oczy wciąż są smutne i zmęczone. Pojawia się w nich wtedy drobny błysk, odrobina szczęścia, ale wciąż widzę w nich spektrum negatywnych emocji  - albo po prostu ja tak to widzę z uwagi na moją uprzykrzającą zdolność do wyolbrzymiania wszystkiego. Mimo wszystko wciąż uważam, iż osoba, która powiedziała, że oczy są zwierciadłem duszy miała stuprocentową rację. Chciałabym móc odjąć chociaż odrobinę tych wszystkich zmartwień, które ciążą na jego barkach i przenieść je na siebie. Żeby było mu lżej, żeby znów uśmiechał się tak beztrosko jak kiedyś.